Mieszkanie na wsi ma swoje wady i zalety, które wzajemnie się przeplatają i potrafią albo rozświetlić, albo rzucić cień na cały nadchodzący dzień lub tydzień. Dzisiejsze poranne wydarzenie zdecydowanie rzuciło cień (dosłownie i przenośni) na moje dzisiejsze nastawienie do pracy, dlatego na pewno przez cały dzień będę w okropnym humorze. Dom moich rodziców, który odziedziczyłam po ich niespodziewanej śmierci w wypadku samochodowym znajduje się 20 km od Tych, dlatego codziennie jestem zmuszona dojechać do miasta, w którym pracuję jako inżynier ds. sprzedaży Tychy. Dzisiaj rano budzik jak zwykle zadzwonił o 6.30, a ja bez słowa podniosłam się z łóżka i podeszłam do włącznika, by zapalić światło. Mamy środek zimy, dlatego bez sztucznego oświetlenia ani rusz – o godzinie 6.30 na dworze panują egipskie ciemności, które w żadnym wypadku nie pozwalają na zjedzenie śniadania przy wesołym słoneczku.
Wielkie było moje zdziwienie, gdy przełączany włącznik nie odpowiadał. Myślałam, że coś się zepsuło w środku pstryczka, jednak gdy kolejny włącznik światła (tym razem w przedpokoju) nie odpowiadał na moje prośby rozświetlenia pomieszczenia zrozumiałam, że coś musiało stać się z elektryką. Jestem typową kobietą, która nie ma zielonego pojęcia o prądzie i elektryczności, dlatego nie rozumiejąc co się dzieje i nie umiejąc sobie z tym poradzić postanowiłam się uszykować do pracy przy latarce i świeczkach i intensywnym myśleniem wywołać jak najszybszy świt. Słabe poranne światło było o niebo przyjemniejsze niż dziwny blask latarki. W trakcie pracy zadzwoniłam do znajomego elektryka i poprosiłam, by wpadł do domu po południu. Zobaczymy co on na to zaradzi.
Dodaj komentarz